pfronlogonew fio ASOS anmar-logo celestynow Facebook-Logo-60x60
Nasza Szata


kursy

    

Pokłady Nadziei - I edycja 27.04 - 06.05.2012r

Wspomnienia z rejsu
Zaczęło się niewinnie..., od koncertu szantowego w PDK w Otwocku organizowanego przez mazowiecką sekcję Polskiego Związku Żeglarzy Niepełnosprawnych. Przed koncertem był też konkurs "Nakrętka" na przyniesienie największej ilości nakrętek plastikowych, które były skrzętnie ważone. Okazało się, że na koncert przyniosłem najwięcej nakrętek i wygrałem konkurs. Nagrodą był udział w trzydniowym rejsie żeglarskim.

Lat już mam trochę na karku, dzieci spore i jak to w życiu bywa, człowiek chce doświadczyć nowych rzeczy. Skoro nadarzyła się okazja, to decyzja zapadła szybko – płynę w rejs po Mazurach. Decyzja była troszkę szalona, zważywszy że:
  • nie pływałem pod żaglami
  • nie znałem zupełnie ludzi
  • nie miałem zbyt wiele do czynienia z niepełnosprawnymi.
  • Po przyjeździe do Giżycka na przystań nad jez. Kisajno, skąd miał rozpocząć się rejs, towarzyszyła mi mała trema i niepewność jak będzie. Na początek był przydział do załogi, trochę rozgardiaszu organizacyjnego, robienie zakupów, upakowanie tobołków i wypływamy.
    Załoga: sternik – Henryk poruszający się o kulach, Paweł – kule, Tomek na wózku, Darek – sprawny, no i ja.
    Pierwszego dnia popłynęliśmy pięknym szlakiem łabędzim do zatoki Zimny Kąt. Na początku było trochę teorii z budowy jachtu, podstawowe komendy żeglarskie, węzły, no i trzeba było się zgrać. Wiała lekka bryza, więc nasz jachcik dzielnie płynął naprzód, potem troszkę ucichł. Byliśmy jednak twardzielami, w wąskich przesmykach tam gdzie inni płynęli na silniku, my uparcie powolutku na żagielku. Super sprawa takie niespieszne, leniwe płynięcie, szukanie wiatru. Można sobie podumać, pogapić się na jezioro, wyspy, ptaki, po prostu kontemplować przyrodę. O to chodzi też w tym żeglarstwie, aby nigdzie się nie spieszyć, płynąć tam gdzie nas wiatry zawieją (może prawie, bo dobry sternik to i pod wiatr popłynie), totalny luz. Nie damy rady dopłynąć do portu na noc? Nie szkodzi, jest pełno pięknych zatoczek na jeziorze gdzie można rzucić kotwicę i przenocować.
    Nam jednak udało się wrócić do portu, wieczorem uroczysta bandera a potem koncert szantowy lub też długie Polaków nocne rozmowy.
    Drugiego dnia wiało całkiem nieźle, obraliśmy kierunek Sztynort. I było "jo ho ho, przechyły i przechyły, jo ho ho, za falą fala mknie". Przyznam że z początku miałem obawy gdy płynęliśmy w sporym przechyle, ale potem już człowiek przyzwyczaja się. Przy okazji złożyłem daninę Neptunowi i "nakarmiłem rybki". Po przypłynięciu do Sztynortu, podziwialiśmy piękne jachty w porcie i zjedliśmy obiadek. Wystarczyło parę godzin na wodzie i jako typowy szczur lądowy zrozumiałem też, co to znaczy chód marynarski. Stojąc na stałym lądzie, przez dłuższy czas miałem jeszcze uczucie, że nadal mną buja i błędnik szleje (bynajmniej nie od nadmiaru używek typu 40% roztwór wodny C2H5OH).
    Wypłynęliśmy w dalszą drogę kierując się gdzieś na ledwo widoczny hen daleko po drugiej stronie jeziora Dargin dach. Miał to być nasz nocleg, ale potem okazało się, że to prywatny ośrodek i nie przyjmują tam jachtów. Po drodze zatrzymaliśmy się na odpoczynek w płyciutkiej zatoczce. Mieliśmy szczerą ochotę na kąpiel, tym bardziej, że woda była czyściutka. Szybko jednak nam przeszło, gdy wskoczyliśmy do zimnej wody by przycumować jacht. W końcu to był dopiero koniec kwietnia. Po krótkim postoju popłynęliśmy dalej w poszukiwaniu noclegu. Wylądowaliśmy na nocleg w sympatycznej przystani Kolonia Harsz.
    Nowy dzień powitał nas znowu słoneczkiem, ale tym razem były mizerne szanse na wiatr. Zero żagli na jeziorze, żadnej bryzy, kompletna flauta. Trzeba było skorzystać z dobrodziejstw techniki i na silniczku wracaliśmy do Giżycka. No i było jak w scenie z "Rejsu" – "nuda, monotonia, nic się nie dzieje". Po drodze mijaliśmy jachty, których załogi jak i my smętnie pomykały na silniczkach. Dopiero po popołudniu powiało i można było postawić żagielki. Wtedy też usiadłem za sterami i przekonałem się, że to wcale nie jest tak łatwo płynąć tam gdzie się chce, przy okazji patrzeć dookoła i uważać na inne jachty. Jezioro niby jest duże, ale jachtów na nim sporo i trzeba znać dobrze i stosować przepisy o pierwszeństwie na wodzie. Jak i na drodze trzeba stosować zasadę ograniczonego zaufania, przepisy przepisami, ale na drugim jachcie płynącym kursem kolizyjnym może też siedzieć świeżo upieczony sternik i wtedy o wypadek nietrudno.
    Na wodzie można spotkać cały przekrój naszego społeczeństwa, od spokojnych i życzliwych osób, po rozrabiaki którym chyba wielką radochę sprawiało robienie sporych fal swoimi motorówkami czy skuterami tuż przy naszym jachciku oraz śmieciarzy po których ślady obecności były widoczne już na samym początku sezonu nie tylko na brzegach ale i w jeziorze. Szlag człowieka trafiał jak widział w czystym jeszcze Darginie pływające puste puszki po piwie i torby foliowe. Na szczęście prawdziwi żeglarze, szanujący przyrodę i innych ludzi stanowią nadal większość.
    Polecam wszystkim aby spróbowali żeglarstwa, choćby przez kilka dni tak jak ja. Mnie się spodobało, nie wiem jeszcze czy na tyle aby robić od razu patenty żeglarskie, ale na pewno popłynę jeszcze nie raz w rejs. Przed wyjazdem mówiłem znajomym, że płynę w rejs "z laskami". I tak też było w rzeczywistości, przed i po przybiciu do kei rytuałem niemalże było wyciąganie spod pokładu lasek (czyli kul) oraz montaż wózka.
    Byłem pełen podziwu dla chłopaków z załogi, którzy pomimo niepełnosprawności, super dawali sobie radę na łódce, w portach i innych miejscach które odwiedzaliśmy. Pełen szacun Panowie. Rzeczywiście wymownie brzmią wtedy słowa szanty: "Wypłyńmy na głebię, niech każdy poczuje, że naszej sprawności, nic nam nie blokuje."
    Z żeglarskim pozdrowieniem
    AHOJ